środa, 27 listopada 2013

Trochę spóźnione relacje

Nie zdałam Wam relacji z soboty i niedzieli spędzonych w Holandii, a to tylko dlatego, że zaraz po powrocie dosłownie wciągnął mnie wir wydarzeń dziejących się w Ellesmere. Zanim jednak zacznę, muszę się pochwalić. Otóż możecie nie wiedzieć, że mam fantastyczną i zupełnie niesamowitą Babcię. wyobraźcie sobie, że nauczyła się używać facebooka, by być ze mną w kontakcie i skomentowała zdjęcie, na którym jestem dodane przez moją koleżankę. Co więcej, śledziła moje poczynania na całkowicie anglojęzycznym fanpage'u. Babciu, jesteś moją bohaterką, dziewczyny w Oswaldzie nie chcą mi uwierzyć!

A co w Leiden? W sobotę od rana trwała burzliwa debata. Rezolucje, które przeszły poprzedniego dnia były omawiane punkt po punkcie. Każdy kraj miał prawo coś dodać, zmienić albo usunąć, musiał tylko zyskać poparcie w jawnym głosowaniu. Na początku było mi trudno się zaangażować, gdyż podczas dyskusji panują bardzo rygorystyczne zasady. Czas, gdy można wyrazić swoje poparcie czy też dezaprobatę jest określony co do minuty, nie można też działać niezgodnie z polityką własnego państwa. Poza tym obowiązuje wewnętrzny język, np. "czy są jakieś punkty informacji w domu" - czy ktoś ma pytanie, "podłoga znów otwarta" - kto chce, może przemówić, "żądanie o osobisty przywilej" albo "proces w ruchu" - przechodzimy do następnego punktu. Nie wolno też mówić o sobie w pierwszej osobie, tylko w trzeciej lub w liczbie mnogiej (delegacja, my). Możecie sobie wyobrazić, że teraz, gdy tylko spotykamy kogoś z MUNu na korytarzu to rozmawiamy używając tych zwrotów, irytując przy okazji resztę szkoły.
Wieczorem czekało nas jeszcze trudniejsze zadanie - przeżyć imprezę w klubie. Wiecie (a przynajmniej część z Was), że ja do takich eventów to gorzej niż pies do stada jeży. Ale czego się nie robi w imię stosunków dyplomatycznych. I powiem Wam, że nawet się dobrze bawiłam!
W niedzielę trwały dalsze debaty. Był to bardzo stresujący dzień, gdyż poddano dyskusji moją rezolucję. Dzień wcześniej zablokowaliśmy (z moim niemałym udziałem) Izrael, który chciał m. in. zezwolenia na zbrojną interwencję w Strefie Gazy, a także na wycofanie się innych państw z tego konfliktu. Nie zdziwiłam się więc, gdy zobaczyłam w oczach delegatki państwa żydowskiego chęć mordu. Martwił mnie tylko fakt, że była to doświadczona uczestniczka. Ja przejęłam się sprawą osobiście i broniłam Palestyńczyków, jak nie raz zdarzało mi się walczyć o prawa zwierząt. Powiem tylko, że udało się! I to z miażdżącą przewagą - 22 głosy za, 6 wstrzymujących się i tylko 5 przeciw. 
Muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że będzie to tak udany weekend. Na MUNie panuje zupełnie niesamowita atmosfera.  Miałam super zabawę i już czekam na następną konferencję.  

A tymczasem kilka fotek dla Was.

Po przyjeździe czekała już na nas herbata.

Jeden z najsłodszych pokoi w jakich spałam. Z mega wygodnym łóżkiem!

Jeden z tysiąca mostków.

Typowy krajobraz w Holandii - kanały, kamieniczki i rowery.

Brakowało flag... polskiej i niemieckiej. Poczuliśmy się z Lucasem osobiście urażeni.

Gotowe ratować świat!

Nasza najbardziej urocza delegatka, Cassie z katedrą w tle.

W jakiej normalnej szkole są takie rzeźby?

W nocy grała dla nas orkiestra. 

Moi chłopcy;3

Głosowanie na sali obrad.

1 komentarz:

  1. ..Ninuś,gratulacje jesteś Wielka .Za takie słowa dzięki,łzy w oczach uścisk w sercu.Czekamy z utęsknieniem na Twój przyjazd.Pozdrawiamy.

    OdpowiedzUsuń