Pewnie pamiętacie, że w czwartki mamy zajęcia dodatkowe - teatr, sztukę, muzykę, armię, RAF, NAVY, sporty, GreenTeam itd. (mogłabym wymienić więcej pozycji niż znajdziecie na liście zakupów przed przyjazdem jakieś ciotki, której nigdy nie widzieliście, ale motywuje was magiczne słowo "spadek"). I pewnie nie będziecie zdziwieni, jeśli powiem, że tyle samo mamy możliwości na expo. Ja zostałam odgórnie przydzielona do artystycznej wycieczki, o której chodzi pogłoska, że to wyjazd na zakupy. Uwierzcie, że jakoś nie miałam motywacji zmienić tego na trzydniowy spływ kajakowy (choć przynajmniej w Anglii nie robi ci różnicy wypadnięcie do wody, bo i tak jesteś już mokry od zacinającej ulewy). Zaczęliśmy w środę. Na rejestracji zostałam zasztyletowana wzrokiem, gdyż miałam na sobie czarną sukienkę, rajstopki, małą torebeczkę i futrzany szalik, podczas gdy większość dziewczyn siedziała w trzech polarach i kaloszach z plecakiem większym niż mają nasi uczniowie po wejściu nowej reformy. Zaczęliśmy od nierobienia nic w muzeum, w którym były trzy wystawy - porcelany, wypchanych zwierząt i cyrkowa. Pierwsza obejmowała dwa piętra gablot z talerzami, aczkolwiek można było zobaczyć perełki takie jak drukowane w technice 3D wazony czy ścianę z dzbaneczkami na mleko w kształcie krowy. Tam też znaleźliśmy mały stoliczek z pluszowymi filiżankami i talerzykami, przy którym siedziało sześciu Chińczyków i piło herbatę. Co do zwierząt, to lis był żywy. Chciałam poczekać, żeby się dowiedzieć co powie, ale znalazłam zrozumienia. Potem mieliśmy dwie godziny na lunch w centrum handlowym. Byliśmy na kawie w Starbucksie, potem poszliśmy do McDonalda, tylko po to żeby po moim narzekaniu pójść na kawę do Costy. Następnie zobaczyliśmy Evitę, a następne trzy godziny spędziliśmy we włoskiej knajpie w prawdziwie amerykańskim stylu.
Czwartek był jeszcze bardziej pracowity. Zapakowaliśmy się do busika, który generalnie nie miał prawa jeszcze działać. W jednym oknie była upleciona pajęczyna, a w drugim rosła trawa. Drzwi się nie zamykały, ale mówi się trudno. Pojechaliśmy do lasu, gdzie kręciliśmy trailer do "Królewny Śnieżki i siedmiu krasnoludków". Jedynym problemem był brak Śnieżki. I krasnali. A i zwierząt. Jak wiadomo, chcieć to móc, braki załatano:
Z dnia najbardziej pamiętam dwugodzinną przerwę na lunch, którą spędziliśmy opalając się na ławce nad stawkiem. Jak można się domyślić, nie robiliśmy nic.
Trzeci dzień podarowałam sobie po tym, jak usłyszałam, że mamy oglądać "Królewnę Śnieżkę i Łowcę". Spakowałam się i o godzinie 9.30 grzecznie wymeldowałam się z domu, życząc wszystkim dobrego odpoczynku. Najpierw musiałam dotrzeć do Ellesmere. Na pewno kojarzycie z jakiegoś amerykańskiego filmu scenę, gdy główna bohaterka idzie przez rzekę błota, ciągnąc malutką walizeczkę, masę innych toreb, deszcz zacina, a ona szuka zasięgu? Cóż, właśnie zobrazowaliście sobie moją podróż. Wrażenie potęgowały moje wściekle różowe spodnie. Cudem zdążyłam na autobus. Podróż była o tyle ciekawa, że na pierwszym przystanku wsiadły pułk MB, każda jednostka z granatnikiem opancerzonym schowanym w torbie na zakupy. Na drugim przystanku to samo. I na trzecim. Bardziej przerażał mnie fakt, że oni wszyscy byli z jednej jednostki - witali się w ustalony sposób, przekazując sobie zaszyfrowane informacje. Średnia wieku w autobusie rosła z każdą mijaną wioską, a ja cały czas zastanawiałam się jaki jest cel tego porannego zgrupowania. Wszystko wyjaśniło się gdy dojechaliśmy do Shrewsbury (ja i kierowca jako jedyne osoby poniżej wieku emerytalnego) i zobaczyłam wielki baner - Bingo Club, free entry!
Potem kupowałam bilet, co było wydarzeniem co najmniej kuriozalnym, bo proszę się przyznać z ręką na sercu, kto z Was jest w stanie zrozumieć co mówi pani w okienku kiedy używa intercomu? Cóż, w języku ojczystym jest to trudne. W obcym właściwie niemożliwe. Po heroicznym zdobyciu biletów czekało mnie jeszcze nie pomylenie się podczas przesiadek, co prawie mi się udało w Nottingham, gdyż musicie sobie wyobrazić, że jest to dworzec bez tablicy odjazdów! Reszta podróży była super, gdyż tu się jeździ od kawiarni do kawiarni, a wszystko odjeżdża według rozkładu (wiem, że w naszym pojmowaniu świata nie ma czegoś takiego jak punktualny pociąg;).
Oto obsada naszego przedstawienia, a na razie życzę Wam, żeby Wasz tydzień był tak przyjemny jak mój!
Zostałaś w Anglii czy wróciłaś do domu? :)
OdpowiedzUsuńW sumie spływ kajakowy był by ciekawym doświadczeniem, ale w pełni Cię rozumiem, że nie miałaś motywacji. :P
Co ciekawe akurat też teraz mam wolny tydzień od szkoły! Czuje się już w 1:1000000000000000 jak w Ellesmere :D
Od rana rozgryzam co znaczy skrót MB - Google nie dał rady - bo nie chodzi przecież o megabajty...
OdpowiedzUsuńKomentarz testowy
OdpowiedzUsuńkomentarz
OdpowiedzUsuńNina czytam twoje blogi.Moje koleżanki również.Ale do tej pory nie umiałam komentować.Dzisiaj wpadł na chwilę twój rodzic spojrzał na
OdpowiedzUsuńmnie i od razu poszło.Tylko nie wiem czy doszło.Ogólnie jestem w
małym szoku.Czytam i czytam.Myślę że najważniejsze że ten świat
przyjmuje ciebie jak swoją.Wymiatasz równo.Pozdrawiam.
no muszę powiedzieć, że jestem z Cb dumna;3 i wszystkim opowiadam, że moje dzielne Babcie mają lekcje informatyki, żeby móc się ze mną kontaktować;*
OdpowiedzUsuńmam też prosty i ekonomiczny sposób żeby poczuć się jak w EC. Mianowicie po wyjściu na dwór w cienkim swetrze należy wylać sobie wiadro zimnej wody na głowę. Nie żartuję, dzisiaj jak wróciłyśmy do domu nie byłyśmy nie tylko mokre, a mokrzejsze, z wodą ściekającą z włosów i ubrania jak po dobrym prysznicu^^
OdpowiedzUsuń