środa, 9 października 2013

Mały rachunek sumienia

Uwierzycie? Dzisiaj mija dokładny miesiąc odkąd jestem w Ellesmere! Nie mogę się nadziwić jak ten czas szybko leci! Czas na małe podsumowanie:
- histeryczne telefony do domu z żądaniem natychmiastowego zabrania mnie stąd = 0
- szlabany = 0
- opuszczone lekcje = 0
- gafy (zwłaszcza językowe) = ehhh, no nie dam rady zliczyć
- fantastyczne dni = 30

To tyle, jeśli chodzi o mnie. Pozwolę sobie za to wystawić pierwszą opinię mojej Szkole.
Co sprawia, że jest najcudowniejszym miejscem na świecie:

1. Uczniowie - są z całego świata, każdy z nich ma niesamowitą historię, prawdziwą pasję i ogromne aspiracje. Przed wyjazdem słyszałam, że generalnie nic im się nie chce, co jest kompletną bzdurą! Ci ludzie wierzą, że mogą wszystko, że warto robić to co się lubi i że nikt nie ma prawa cię dyskryminować. I choć czasem są prześmieszni, bo nie wiedzą gdzie jest Moskwa (Angielka), co to zmywarka (Chinka) albo jak zalogować się do szkolnej sieci (Polka) to nie znaczy, że ich to nie obchodzi. Poza tym zawsze mogą liczyć na pomoc innych. 

2. Nauczyciele - tacy prawdziwi, którzy są tu dla uczniów, a nie na odwrót. Na przykład poszłam do germanistki i powiedziałam, że chciałabym mieć niemiecki. I po trzech dniach miałam załatwione prywatne lekcje. Oni też dbają o to, żebyśmy mieli na czym pisać i kserują nam notatki. Może to lekka przesada, ale niesamowicie ułatwia naukę, bo nie musimy przejmować się bzdurami. No i mieszkają w szkole i nawet trudno opisać jak dziwnie jest spotkać swojego biologa z dwójką dzieci na spacerze albo fizyka z rakietą, w krótkich spodenkach.

3. Biblioteka - o dowolnej godzinie wychodzę z domu w kapciach i wracam z potrzebną książką.

4. Bar sałatkowy - no sami powiedzcie, kto nie chciałby mieć w domu takiego baru? Z domowym jogurtem, wyborem warzyw, surówek, suszonych i świeżych owoców, sosów, serem, jajkami, a nawet ryżem i makaronem na zimno?

Takim obrazkiem zostałam przywitana w pierwszy poranek, gdy spojrzałam przez okno.

5. Krowy - są wszędzie. Tu jest tak pięknie, za moim oknem jest pastwisko (mam chyba najlepszy widok ze wszystkich). Jak się wyjdzie ze szkoły, to można się poczuć jak na prawdziwej wsi, z małymi, słodkimi domkami, polami, prawie jak w powiastkach Beatrix Potter. Dodatkowo wszędzie przemykają zające, co sprawia, że czujesz się jak w bajce.

6. Lekcje i zajęcia dodatkowe - to jakie cuda robimy codziennie, jest nie do opisania. Pozwolę sobie wymienić: biologia - ultracentrifugizacja, sekcja serca, płuc, lepienie błony komórkowej z modeliny, chemia - raz jak było zimno to każdy z nas dostał palnik gazowy (każde biurko ma kilka zaworów), mógł go zapalić i się grzać, fizyka - rozciąganie sprężyn, drutów i żelków (połączone z konsumpcją), używanie czujników ruchu, rur do ruchu poduszkowców i innych instrumentów, których po polsku zwyczajnie nie nazwę, matma - tu gorzej z praktyką, ale nauczycielka udawała psa goniącego kość, żeby nam zilustrować zadanie. W dodatku każdy z nas może trenować każdy sport (w szkole mamy: basen, pole golfowe, strzelnicę, siłownię, tysiące boisk i kortów, żaglówki itd), poza tym rozwijać się plastycznie, muzycznie, teatralnie, retorycznie (dotychczas byłam w czterech różnych salach konferencyjnych). Generalnie jedynie czego się od nas wymaga, to skupić na samym sobie. A jeśli szkoła czegoś nie oferuje, to wystarczy zgłosić zapotrzebowanie. 

7. St. Oswald's - jest jak prawdziwy dom. Nasi opiekunowie są najwspanialsi w całej szkole, a obecność ich dzieci i zwierząt domowych sprawia, że jest tu o wiele cieplej. W dodatku jesteśmy oddalone od reszty zabudowań (nie powiem, nie cierpię drogi na śniadanie o porannym chłodzie), mamy przeszklony duży pokój w widokiem na las i pola, w pełni wyposażoną kuchnię i zestaw bardzo wygodnych kanap. Kocham też swój pokój, zwłaszcza gdy po całym dniu wracam do swojej przestrzeni. Nic mnie tak nie wycisza jak zapach pomarańczy i wanilii połączony z widokiem stada krów za oknem. A wystrój mojego pokoju robi furorę. Miałam też śmieszną sytuację z zasłonami - mianowicie zmieniłam na białe, bo pomarańczowo - zielone jakoś nie przemawiały do mnie. Trzy dni później, dowiedziałam się, że prawdopodobnie nie będę mogła ich zatrzymać, bo nie mam certyfikatu, że są... ognioodporne!

8. Cegły i wrona (przepraszam, kruk) - chodzi generalnie o szkołę, jest przepiękna, zupełnie jak Hogwart. Poza tym jak to ujął jeden Australijczyk "Nie chciałbym przyjechać na mecz rugby do szkoły, która na wejściu ma pięciometrowego, żelaznego kruka".

9. Pogoda - okazuje się, że wcale nie jest tak zimno. Cały dzień chodzimy w swetrach, tylko czasem muszę się wspomóc marynarką. No i wilgoć dobrze robi na skórę, włosy i drogi oddechowe.

10. Organizacja - wszystko jest tu na tip - top. We wrześniu dostałam kalendarz z rozpiską apeli do stycznia. Cały dzień jest jak w zegarku, co do minuty, co naprawdę ułatwia życie.

11. Mundurki - ciepłe, wygodne, całkiem ładne, nie musisz się zastanawiać co ubrać, ani nie ma szpanowania ciuchami. Może brzmi banalnie, ale jak raz mieliśmy dzień własnych ciuchów, to niektórzy mieli na sobie równowartość mojego stypendium.

12. Angielski - naprawdę wchodzi wszystkimi otworami. Właściwie wystarczy usłyszeć dane słówko raz, a zapada w pamięć.

No dobrze, a co jest nie do końca fajne? 

1. Bycie Inernational Student - boli. Nawet w szkole mamy taką nalepkę, specjalnych opiekunów, testy, zajęcia. Nigdy nie będziesz Anglikiem, myślę że przez zalew emigrantów, Brytyjczycy bardzo się zamykają. Nie znaczy, że są rasistami, wręcz przeciwnie, bardzo pomagają w odnalezieniu się. Ale mają zupełnie inną mentalność. Na jednej lekcji biologii Jamie miał narysować jądro komórkowe, ja miałam go poprawić. Zrobiłam mini wykład i pada pytanie - "Jak Polska zdążyła to przerobić przed nami?". Zgodnie z prawdą odpowiadam "I pamiętaj, że do szkoły idziemy w wieku sześciu lat". "A my czterech... To powinniście być głupsi od nas!". Bez zawiści, po prostu ze szczerym zdziwieniem.

2. Materiał - jeśli myślicie, że w takiej szkole, to robią jakieś mega skomplikowane rzeczy, to muszę was rozczarować. Poziom idiotyzmu na lekcjach sięga wyżej niż nasza wieża zegarowa. Nie narzekam - na maturze wystarczy, że będę w stanie utrzymać długopis. Dzisiaj myślałam, że padnę na biologii. Nauczyciel "Czy ty się nudzisz? Przerabiałaś już to?" ja "tak", n"To inaczej, czy w tej książce jest coś czego nie przerabiałaś?", j"obawiam się, że nie ma", n"To chociaż udawaj, że słuchasz i rozwiązuj sobie próbne testy". Od grupy matematycznej dostałam najfajniejszy przydomek na świecie - The Clever Girl (mądra dziewczynka). I odpowiedź na pytanie nauczyciela "Dlaczego tak?" - "Because The Clever Girl said so". 
Dlatego wszyscy, którzy myślą o szkole w Anglii, ale boją się, że sobie nie poradzą - nie ma takiej opcji. My w gimnazjum przerabiamy to co oni teraz!

3. Angielski - a raczej świadomość, że zawsze będzie drugim językiem. Poza tym ciągle popełniam jakieś błędy wywołujące śmiech na sali. Albo zgorszenie. Tudzież zdziwienie. Poza tym bardzo trudno wyrazić jasno swoje odczucia w obcym języku, dlatego naprawdę dobrze jest mieć tu jakiegoś krajana. Ja mam czterech i są dla mnie naprawdę dużym wsparciem. Poza tym trudniej się wypowiadać przed Anglikami, bo ciągle się denerwujesz, że coś przekręcisz. 

Główny budynek i przykład typowej angielskiej pogody;]
To tyle. Plusy znacząco przeważają i z całą pewnością mogę powiedzieć, że był to najlepszy miesiąc w moim życiu. Naprawdę mam poczucie, że to miejsce, do którego pasuję, jak zgubiony klocek do zestawu puzzli.

Przepraszam za długość posta. Myślę, że jak już uda mi się wam wyjaśnić najważniejsze rzeczy o funkcjonowaniu szkoły, to będę mogła umieszczać krótsze opisy.

PS. Andżelika, kocham Cię za tą herbatę!
PPS. Ten post miał się ukazać wczoraj, ale Internet działa u nas do 23, a ja się zagapiłam i skończyłam pisać dokładnie trzy minuty po czasie


;3


4 komentarze:

  1. Zaczynam się naprawdę obawiać, czy uda nam się Ciebie ściągnąć chociaż na Święta do domu... :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze, że nie napisałaś "tęskonota za domem = 0" bo już łzy zalały mi oczy istrach ścisnął za serce. Dziś widziałam Borczi z koleżankami i z kwiatami na Dzień Edukacji Narodowej jak to sobie do lumpeksu poszły. Tyle to mają nasi nauczyciele. Pisz tak dalej, całuski.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja bym uzupełnił - Jakiekolwiek telefony do domu (w tym również z nakazu rodziców) - najwyżej tyle co palców u obu rąk.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nina, absolutnie nie zgadzam się na krótsze posty! :) Nie zabieraj nam przyjemności czytania Ciebie!

    OdpowiedzUsuń