piątek, 10 stycznia 2014

„Życie jest tylko przechodnim półcieniem..."

"... Nędznym aktorem, który swą rolę przez parę godzin przez parę godzin wygrawszy na scenie, w nicość przepada. Powieścią idioty, głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą.” - W. Shakespeare

Jak się pewnie już domyśliliście, dzisiaj będzie trochę o teatrze i o tym, co Anglicy potrafią z niego wyczarować. Zgadza się, oni na scenie uprawiają magię i to w jednej z jej najpiękniejszych form. Skąd to przekonanie? Otóż wczoraj miałam niezwykłą przyjemność pojechać na przedstawienie "War horse", wystawiane w Manchesterze. Pewnie niektórym z Was zaświtało w głowie pytanie, które mnie nie dawało spokoju - jakim cudem oni zamierzają pokazać w teatrze historię konia? Przecież będą musieli użyć kukły, a to nie może wyjść za dobrze. Na szczęście ufam pod tym względem pani Bell, która zapewniła nas, że nie będziemy żałować.

Muszę najpierws wytłumaczyć, jak wygląda większość angielskich teatrów, gdyż nam to miejsce kojarzy się głównie z eleganckimi wnętrzami (ewentualnie w stylu industrialnym), gdzie chodzą tylko wykształcone osoby by doznać katharsis. Tutaj zaś teatr wygląda jak kino - jest ogronmy, ma kolorowe ściany, podłogę w gwiazdki i multum stoisk z jedzeniem i pamiątkami. Na spektakle ludzie przychodzą tłumnie, siadają na wielkich fotelach z colą i popcornem w ręce i generalnie mają dobrą zabawę. Nikt się nie szczypie z ubieraniem na galowo, albo tym bardziej posprzątaniem po sobie przy wyjściu. A i publiczność jest spora, bo nasza wczorajsza sala ze spokojem mieściła 1500 osób.

To co wczoraj widziałam, to był przede wszystkim dobry show. Idealnie zgrana muzyka, efektowne światła, wizualizacja w tle, piękne stroje, dekoracje i oczywiście profesjonalni aktorzy. Jednak najbardziej niesamowite były konie. Nie można sobie tego wyobrazić po opisie, dlatego muszę Wam wstawić zdjęcie.


Taka machina była obsługiwana przez trzy osoby. Dwie z nich były w środku i ruszały nogami, a jedna odpowiedzialna była za sterowanie głową. Przyznam szczerze, że ci ludzie byli absolutnie niesamowici. Z końmi mam do czynienia od dawna i od razu wyłapuję wszystkie różnice między żywym zwierzęciem, a jego kopią. Tymczasem tutaj miałam wrażenie, jak by na scenie były prawdziwe rumaki. Ruchy uszami, głową, oddychanie, galop, wszystko było idealne. Miało się uczucie, jak by te istoty żyły. Warto było pojechać, by doświadczyć choćby tego.

Co do reszty sztuki to była ona prawie na poziomie koni. Mówię prawie, bo zrobiona była fantastycznie, był czołg, działa armatnie, strzelanie, idealna synchronizacja, kukiełki innych zwierząt, śpiew, emocje, efekty specjalne. Jedyne czego mi brakowało, to przesłania. Spędziłam piękny wieczór, jednak wydaje mi się, że tu teatr to przede wszystkim rozrywka, która oszałamia ludzi, dopiero w drugiej kolejności sztuka. Ale może w tym właśnie ma kryć się jego piękno.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz