W mojej szkole ostatnio nie działo się wiele, może poza tym, że mieliśmy House Singing Competition, w którym zresztą brałam bardzo czynny udział jako muzyczny geniusz. Oczywiście jak na Woodard przystało musiało nas ponieść na scenie, co poskutkowało taką ilością punktów karnych, że nie zdobyliśmy nawet drugiego miejsca. Ale przyznam, zabawa była przednia i chyba zwycięstwo nie byłoby siebie warte.
Tymczasem zaczęłam praktyki w szpitalu i jest to o wiele ciekawszy temat niż Olly skaczący po scenie w peruce. Nasz wolontariat trwa pięć dni, ale nie myślcie sobie, że człowiek wchodzi ot tak na oddział. Wchodzi się przez główne wejście, gdzie pierwszy raz zastanowiłam się, czy to aby dobry adres, bo po prawej miałam kawiarnię, po lewej kanapy i wifi, dalej kiosk, pocztę, pamiątki, w głębi recepcję jak w Fali, a witała mnie urocza pani - hologram. Wczoraj mieliśmy wprowadzenie. Jako że jest nas siódemka, najpierw graliśmy w szarady na przełamanie lodów, bo przecież zespół musi być zgrany, Nawet jeśli każdy z nas jest na innym oddziale i generalnie się nie widzimy. Potem dostaliśmy identyfikatory, biuletyny, ulotki, ciastka, kawę, herbatę, owoce, a także podpisaliśmy tonę papierów o poufności, zdyscyplinowaniu, zaufaniu i innych skomplikowanych angielskich słowach których znaczenia nie znam. Mieliśmy też wycieczkę po szpitalu, który jest ogromny i ma historię sięgającą XIX w. Jako ciekawostkę dodam, że jest to jeden z najlepszych ośrodków ortopedycznych na wyspach i leczą się w nim wszystkie sportowe gwiazdy. W warsztacie z protazami pokazano nam cały proces wyrobu sztucznych kończyn, zobaczyłam też pierwszy raz szpitalny salon fryzjerski oraz ścianę akwarium w poczekalni. Po darmowym lunchu (oczywiście wybór jak u nas w szkole albo i większy), higienistka zrobiła nam wykład o "zarazkach i robakach" z efektowną prezentacją brudu na naszych rękach pod lampą UV (wierzcie mi, lepiej idzźcie umyć ręcę zamin przejdziecie do następnego akapitu). Był też pan o groźnie brzmiącej funkcji "risk officer", który wyjaśnił nam że nie można chodzić po mokrym i dotykać igieł. I pan produkujący ortezy, który przyniósł chodziki dla sparaliżowanych - nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieje! Zostało to wymyślone dla dzieci w latach 80'. Malca wkłada się do czegoś w rodzaju stojaka na dwóch stópkach i zapina w kilku miejscach. Za pomocą kiwnięć na boki dzieciaki mogą "chodzić" jak pełnosprawni równiśnicy. Dzień zakończyliśmy kursem pierwszej pomocy i zapewnieniem, że jeśli tylko poczujemy się zmęczeni, smutni, chorzy czy opuszczeni natychmiast otrzymamy pomoc.
Jak zdążyłam wywnioskować po pierwszym dni, angielskie szpitale ni jak się mają do polskich standardów. Ale to, co przeżyłam dzisiaj, dało mi do myślenia czy aby na pewno nie wylądowałam w jakieś alternatywnej galaktyce. Robię praktyki na oddziale wymian bioder i kolan. Tak, dobrze rzeczytaliście. Jak widać te częśći ciała są wyjątkowo kiepskie u Anglików, bo trafiają tam nawet ludzie w wieku dwudziestu pary lat. A takie kolano służy tylko 15 kolejnych, a zabieg można powtórzyć raz. Co zresztą większość pacjentów robi, jako że każdy ma kilka szram na biodrach i kolanach. Obu. Obu czterech.
Ale nie ma co się dziwić, że ludzie wracają jak dobrze rzucony australijski bumerang. Każdy ma łóżko z parawanem w ogromnej, wypełnionej słońcem sali, a także swój własny fotel i podnóżek. Rano widziałam jak zmieniano im opatrunki - uśmiechnięta pielęgniarka świergała o tym jaka to dzielna mała (osiemdziesięcio-letnia) pacjentka tu siedzi. Moglibyście pomyśleć, że w dziedzinie opatrunków nie można już wiele wymyślić. Cóż, świata nie znacie. Otóż tutaj wiele osób ma założone elektryczne wkładki, które wysysają płyn zbierający się przy szwach. Ot technologia.
Co potem? No jak to, kawa i herbata. Co dwie godziny jedziemy z wielkim wózkiem i każdy pacjent otrzymuje ciepły napój, taki jaki lubi, czyli kawę (biała, czarna, cukier, miód, słodzik), herbatę (biała, czarna, cukier, miód, słodzik), gorącą czekoladę, ciepłe mleko lub boviar (czy jakoś tak, w każdym razie płynny wyciąg z wołowiny, ponoć jak Mermeite). A jak już masz herbatę, to przyjeżdżaja starsza pani z wóźkiem z gazetami i możesz sobie kupić Daily Mail albo inny The Sun.
Lunch był jeszcze ciekawszy. Pamiętacie może swój pobyt w szpitalu, kiedy wręczono Wam talerz ze schabowym i łyżkę, a jedynym wyborem jaki mieliście to jeść albo nie? W Anglii ma się to trochę inaczej. Dzień wcześniej każdy dotaje menu (jutro zrobię Wam zdjęcie, bo mi nie uwierzycie inaczej, co można dostać). Potem na oddział przyjeżdża wózek, który trzyma temp. ponad 80 stopni dla rzeczy ciepłych i poniżej 8 dla zimnych. Jako że każdy ma inną kompozycję i rozmiar porcji, jedna siostra to ładuje na tace, a reszta przynosi do łóżka. Jak już wszystko uprzątniemy to znowu kawa, herbata albo wyciąg z krowy. I przyjeżdżają panie z wózkiem ze słodyczami, prawie jak w Express Hogwart. Jeśli akurat nie masz ochoty na earl greya, to jedna z pielęgniarek z ochotą założy ci wałki na włosy, pomasuje stopy czy pomoże usiąść na fotelu (choć czasem jest to cała operacja, wymagająca czterech osób i specjalnego podnośnika do jednej starszej pani!).
Nie dziwicie się chyba, że warto być chorym w Anglii - i tak za wszystko płaci NHS. Jednak ja byłam przerażona, gdyż po raz pierwszy znalazłam się na oddziale, gdzie właściwie każdy zapracował na swój los. To w jakim stanie są pacjenci jest straszne. I to nie przez zabieg, bo po wymianie kolana jest się w stanie chodzić o kulach tego samego dnia. Mam więc kolejny apel do Was - dbajcie o swoje zdrowie. Bo jeśli będzie to dalej szło w tym kierunku, to obawiam się, że nawet jak skończę Oksford to nie będę mogła Wam pomóc.