niedziela, 16 marca 2014

Koniec z krainą deszczowców (jak na razie)...

... gdyż od dwóch tygodni mamy wprost przepiękną pogodę. Możecie sobie pomyśleć, co ona tam wie o pięknej pogodzie, pewnie po tylu miesiącach deszczu cieszy się jak głupia gdy nie pada. może to i prawda, ale w tym wypadku naprawdę jest się z czego cieszyć. Słońce świeci non stop, niebo bez jednej chmurki i naprawdę chce się żyć. Nigdy wcześniej nie wierzyłam, że pogoda może tak zmienić twój humor. Nawet stwierdziłam, że jestem w stanie przeżyć pięć miesięcy deszczu jeśli reszta roku będzie tak piękna.

Dowód na to, że moja szkoła jest najpiękniejsza na świecie :3
Proszę - oto lazurowe niebo w Manchsterze.
Wieści z ostatniego tygodnia? We wtorek byłam na UCAS convention, czyli targach edukacyjnych. Dały mi całkiem dobry przegląd brytyjskich uniwersytetów. Największe różnice w organizacji wystaw? Po pierwsze stoiska są takie same - stolik i prospektusy, żadnego udziwniania, jak masz dobry produkt to go nie musisz owijać w piękne opakowanie (Oxford miał stoisko wciśnięte w kąt, nawet bez jednego plakatu). Secundo wszystko jest w malutkiej hali, przyjeżdżasz umuwiony na godzinę, wchodzisz, załatwiasz wszystko w czterdzieści minut i idziesz na lunch. Bez kolejek, biegania po kilku budynkach czy szuaknia wyjścia. Po trzecie za ulotki się nie płaci (jak to było w moim najkochańszym liceum), są kolorowe i mają formę książki. Tu może wyolbrzymiam, bo przecież tak źle u nas nie jest z materiałami reklamowymi, ale trzeba przyznać, że Anglicy wiedzą co robią.

W czwartek natomiast mieliśmy house dinner, czyli kolację dla wszystkich członków Woodarda. Może się wydawać, że to impreza, ale tak naprawdę jest to lekcja zachowania na wystawnych przyjęciach. To znaczy, dostajemy drinki przed wejściem, obowiązuje strój wieczorowy, a także plan siedzenia, żebyśmy mogli ćwiczyć sztukę konwersacji. Muszę przyznać, że wieczór był uroczy, szczególnie że jeden z kapitanów, wspominając mnie w swojej przemowie, nauczył się perfekcyjnie wymawiać moje nazwisko, co dla Anglika jest nie lada osiągnięciem.

Weekend miałam jeszcze lepszy, gdyż pojechałam do Hanny. Ma niesamowity dom, z dwoma psami, trzema kotami, wężem, świnką morską, szczurami, sześcioma końmi i trójką rodzeństwa. Najlepszym opisem jest tu Nora z "Harrego Pottera", gdyż tak jak tam, centralnym miejscem jest kuchnia, wychodząca na dziki ogród. Mama Hanny jak pani Weasley cudem próbuje zapanować nad swoimi dziećmi, które nieustannie chcą sobie wzajemnie zrobić krzywdę, a tata Hanny uwielbia zadawać gościom dziwne pytania. Nie sposób czuć się tam źle, gdyż są to ludzie niesamowicie serdeczni i gościnni. No i najważniejsze - mają konie! W sobotę jeździłyśmy, i choć na początku miałam pewne obawy (pół roku nie siedziałam w siodle) to gdy tylko zaczęłam kłusować, zobaczyłam, że ten Josh (mój rumak) aż chce żeby mu zaufać i dać pogalopować. Skończyło się na tym, że nawet poskakaliśmy razem. Chyba pierwszy raz w życiu jeździłam na prywatnym koniu i naprawdę widać różnicę między nim, a wierchowcem ze szkółki jeździeckiej. Można wyczuć, że jest on jeżdżony przez jedną osobę, która nad nim pracuje i stara się wyeliminować wszystkie wady. Nie potrzeba bata, by płynnie zmieniał tempo czy czysto najeżdżał na przeszkodę. Niesamowicie jest też jeździć bez instruktora, który kontroluje co robisz. Natomiat wieczorem miałam przyjemność zobaczyć jeden z najpiękniejszych zachodów słońca. A wiecie co robili moi gospodarze? Siedzieli na ławce i pili wino, podziwiając wyjątkowe kolory nieba. Enjoy!

Pamiętacie jak mówiłam, że to miejsce byłoby idealne gdyby były tu konie? Cóż, jak widać ideały się zdarzają^^
Pewnych rzeczy się nie zapomina!
...
A dzisiaj mieliśmy w szkole Legal Service dla szeryfa Shropshire. Zjechały do nas wszystkie notable z hrabstwa, każdy uginał się pod ciężarem medali, peleryn i peruk. Procesja do kaplicy trwała chyba z dziesięć minut i była niezwykle ciekawa, gdyż wszyscy byli w swoich szatach. Mieliśmy sędziów w pantoflach, płaszczach z aksamitu, w kapeluszach z piórkiem na pół metra, a nawet dwóch świętych Mikołajów w czerwonych szatach z białymi włosami. Cała szkoła była pełna kwiatów i tabliczek informujących gdzie znajduje się najbliższa toaleta/wyjście/wino. Cały czas nie moge się nadziwić, że ceremoniały można rozbudować do takiego stopnia (jaki normalny naród ma na to czas?). Cóż to tyle na ten tydzień, ale szykujcie się, bo już w środę artystyczne wydarzenie roku! Powiem tylko tyle, że ponoć takiego show jeszcze ta szkoła nie widziała^^






2 komentarze:

  1. 10/10 za fotki (jak zwykle)!

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam.Już nie mogę się doczekać następnego tygodnia.Zdjęcia robisz super.Wygląda na to że anglicy się ciągle bawią.A z tą pogodą to pewnie twoje czary,może polubisz słońce?Dawaj więcej zdjęć.Buziaki. Babalonik

    OdpowiedzUsuń